środa, 29 października 2014

Teneryfa - sierpień 2014

Dzisiaj będzie post trochę niecodzienny. Postanowiłam opisać naszą podróż na Teneryfę, ponieważ teraz siedząc i planując kolejną, przypomniałam sobie jakie miałam wątpliwości i pytania, zanim ułożyłam mały "plan" naszego pobytu tam. Być może komuś ten post pomoże tak jak mnie przewertowanie miliona postów na różnych forach :)  Trochę prywaty też nie zaszkodzi :) uwielbiam blogi podróżnicze (nie martwcie się, mój pozostanie blogiem kulinarnym) i ludzi, którzy mają i czas i pomysł jak za niewielkie pieniądze zwiedzać świat :) sama też mam nadzieję zwiedzić jak najwięcej w swoim życiu,co na tą chwilę jest dość niełatwe, ponieważ studiujemy i pracujemy tylko w weekendy, ale mój ukochany nie darmo nazywa mnie pieszczotliwie "żyłą" i śmieje się, że tylko liczę pieniążki, ale dzięki temu czasem uda nam się pojechać i coś zobaczyć :)

Dlaczego wybraliśmy Teneryfę? Powodów było kilka. To były nasze pierwsze wakacje tak naprawdę, mogliśmy nareszcie pojechać do jakiegoś cieplejszego kraju. Z Irlandii niestety średnio opłaca się latać do Egiptu czy Turcji, najlepszą opcją (i najtańszą) jest podróżowanie liniami Ryanair i największe pole do popisu dawała nam Hiszpania. Wahaliśmy się między Gran Canarią a Teneryfą, bo chcieliśmy coś pozwiedzać zobaczyć, ale też odpocząć i wygrzać się na słoneczku. O Gran Canarii krążą opinie, żę jest to mała mekka gejów, za którymi nie przepada mój K. (no cóż który facet ich lubi), także po długim namyśle, przeczytaniu tysiąca komentarzy na forach wybraliśmy Teneryfę i K. pozwolił mi się zająć planowaniem dnia po dniu (on miał w planach jedynie plażę). Miałam małą obsesję, ponieważ chciałam by wyjazd był idealny i by nie zmarnować ani chwili. Polecam Wam stronę http://teneryfa24.pl/, jest idealne do szukania wszelkich informacji.

Lecieliśmy 7 sierpnia, w środku najcieplejszego ponoć miesiąca na Teneryfie. Wylot mieliśmy po 5 rano, więc niestety trzeba było pojechać autobusem już po północy. Parę godzin na lotnisku, odprawa i około 4 godziny lotu na południe Teneryfy (lotnisko Aeropuerto de Tenerife Sur). 10 dni na Teneryfie przed nami!





Po wylądowaniu bezproblemowo znaleźliśmy przystanek autobusowy, jest tuż przy (niewielkim) lotnisku, znaleźliśmy autobus, który jechał do naszych apartamentów, Wszystkie tabliczki są dobrze opisane i bez problemu można znaleźć autobus, który wiezie do wybranego celu.


Pierwsze wrażenia: ciepło na krótki rękawek, ale nie zraziliśmy się, bo wiedzieliśmy, że czeka na nas pełnia lata :) nasz kurort: Playa de las Americas. Zamieszkaliśmy w niewielkim apartamencie (kuchnia z salonem, sypialnia i łazienka). Dla nas idealnie, bo śniadanie chcieliśmy jeść u siebie, potem - co dzień przyniesie :) 


Bungalows Barranco - nazwa naszego miejsca do spania :) Tu znajdziecie więcej informacji. Ja mogę powiedzieć, że ceny są bardzo korzystne, w mieszkankach jest czysto i miło i jest położone w idealnym miejscu w Playa de las Americas. Dosłownie pół minuty obok zaczynają sie sklepy i restauracje (pyszna kawiarnia z najlepszymi naleśnikami: zakochałam się w tych z nutellą, lodami truskawkowymi, bitą śmietaną i sosem czekoladowym!) wzdłuż uliczki peło stoisk z pamiątkami, barami, restauracjami itd.  Po drugiej stronie ulicy typowy chiński sklep z tysiącem rzeczy i zaraz niedaleko (2 minuty drogi) supermarket Dino i niewielki sklep typu Żabka. Wracam do relacji. Pół godzinki podróży autobusem, numeru niestety nie pamiętam, ale jak napisałam wyżej, dziecinnie łatwo jest znaleźć po tabliczkach, za bilety zapłaciliśmy ok. 7 euro. W hotelu pobrano od nas kaucję w wysokości 20 euro, zapłaciliśmy za internet 15 euro na tydzień czasu (jedyny minus). Klucz w dłoń i do mieszkania! Od razu przebraliśmy się w stroje i zeszliśmy zapytać o plaże, centrum, bo tuż koło recepcji znajduje się mini biuro turystyczne, gdzie można było zasięgnąć informacji czy wykupić wycieczkę fakultatywną. Na plażę można iść wzdłuż wspomnianych restauracji, lecz tamtej akurat nie polecam, dużo kamyków, lecz na pierwszy raz nie było tak źle :) przespaliśmy się na słonku z godzinę i postanowiliśmy iść coś zjeść. Krocząc deptakiem, nieświadomi jeszcze niczego, usłyszeliśmy : Nice girl, nice boy, please come, come! Nawoływały nas bez skrępowania dwie starsze Murzynki w ogromnych kapeluszach. Jedna z nich złapała nas za ręce i mrucząc pod nosem jakieś plemienne zaklęcia, założyła nam po opasce, mówiąc, że dopóki je nosimy, będziemy razem haha. Oczywiście za opłatą: skromne 10 euro. Pierwsza i na szczęście ostatnia nauczka, a dla Was rada, nie reagujcie na żadne pokrzykiwania ani zaczepki naganiaczy, jest ich mnóstwo, sprzedają co się da, okulary, torebki, plotą warkocze... Najrozsądniej iść przed siebie lub od razu odpowiadać : no, thank you.





Wieczorem wybraliśmy się do centrum miasta, Od naszych apartamentów wystarczyło przejść przez ulicę i iść cały czas prosto, około 15 minut by znaleźć się w centrum pasaży, sklepów, hoteli i blisko tej ładniejszej plaży. Pasaże ciągną się wzdłuż całej promenady: sklepy są różne od Bershki do Diora, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Wszędzie pełno wspomnianych naganiaczy, artystów i ludzi, którzy zatrudnieni przez restauracje zapraszają, by zjeśc właśnie tam.  Bardzo ciepło, w dzień ponad 30 stopni, noc w granicach 26 :)












Dość szybko wróciliśmy do domu, bo następnego dnia czekał na nas Siam Park! Od razu polecę kupić Wam Twin Ticket, możecie to zrobić online lub w byle jakim "biurze" podróży tam (a jest ich pełno), wtedy bardziej się opłaca (oczywiście jeśli chcecie zobaczyć obydwa parki, co polecam!). Bilet kosztuje 116 euro dla dwóch osób, w zasadzie za 4 bilety, bo dwa do Siam Parku, dwa do Loro Parku w dowolnym terminie (do miesiaca czasu). Wydaje się dość sporo, ale z czystym sumieniem mogę napisać, że są warte swojej ceny. Do Siam Parku za pierwszym (zachwyceni wizytą, byliśmy dwa) razem pojechaliśmy pierwszym autobusem. Autobusy są darmowe i kursują co pół godziny od 9.30 do 18. Radzę Wam być na przystanku dużo wcześniej, bo kolejki ustawiają się od razu i nikt Cię nie przepuści, kto pierwszy, ten lepszy. Albo opcja druga: pojechać taksówką za 4 euro, uniknąć kolejek i przepychania się w nich, co zrobiliśmy już mądrzejsi za drugim razem :) kolejki do parku są równie ogromne, jakimś cudem weszliśmy jakąś krótszą, stojacą gdzieś na uboczu haha, bo zwykle segregują na ludzi, którzy mają już bilet i na tych co dopiero kupują. W parku wszystko poza jedzeniem jest darmowe, można spędzić tam cały dzień (zamykają o 18), lecz znów: kolejki. Dłuugie do każdej zjeżdżalni, więc macie opcję stać lub kupić opaskę : fast pass za 15 euro, która upoważnia Cię do zjazdu z każdej atrakcji bez kolejki. Rzeczy można zostawić w szafce: mała 3 euro, duża 8 euro włącznie z depozytem, oddają pieniadze, gdy oddajecie kluczyk przy wyjściu. Uważajcie też na słońce, bo ja pewna swojej dość ciemnej i mało sprawiającej przy kontakcie ze słońcem karnacji, dość nieuważnie tego przypilnowałam, więc cały dzień w Siam Parku w pełnym słońcu przypłaciłam solidnym przysmażeniem ramion. 







Bez wątpienia Siam Park pozostanie jednym z moich ulubionych miejsc :) mnóstwo zjeżdżalni: z pontonami lub bez, z materacami, "fala" tuż przy plaży, ogromny plac do zabawy dla dzieci, ponad 30 metrowa zjeżdżalnia (zjechałam z niej tylko raz i będac na górze prawie dostałam zawału patrząc w dół ;), mnóstwo leżaków porozstawianych po całym parku, parę sklepików z pamiątkami i restauracja, w której można zjeść całkiem smacznie (pizza, makarony, hamburgery itd.). Zostaliśmy praktycznie do samego końca, bo by wyjeździć się na maksa trochę się wystaliśmy :) do miasta wróciliśmy już piechotą. Restauracji za wiele Wam nie polecę, bo jak pisałam śniadania jedliśmy u siebie, a na obiady chodziliśmy potem już tylko do jednej czy dwóch restauracji. Jedna z nich znajdowała się tuż przy pasażach na górze "La Trattoria". Prawdziwie włoski, przyjemny klimat, pyyszne makarony i pizze, druga po drodze do centrum też włoska, a raczej a la włoska, jedzenie bardzo podobne tylko odrobinę taniej. Zwykle za przystawkę, danie główne i deser płaciliśmy około 30 euro. W zasadzie znajdziecie wszystko, co tylko można lubić, była i chińszczyzna i kebaby i klasyczne restauracje. Ceny: podobnie jak u nas w Irlandii, przykładowo za stek ok. 18 euro. Wieczory zwykle spędzaliśmy podobnie, spacer na promenadę lub do centrum, jakiś obiad czy drink. Do obejścia jest naprawdę dużo, więc trochę Wam zejdzie oglądanie tych wszystkich sklepów i sklepików. W centrum tuż przy pasażach znajdują się fontannty, codziennie są pokazy z muzyką za darmo w godzinach wieczornych, bodajże koło 21 i 22, też będzie można znaleźć o tym informację na tabliczce.





Kolejnego dnia pojechaliśmy do Monkey Parku. Niestety dojechać można jedynie wynajętym autem lub taksówką, ponieważ raz: znajduje się kawałek drogi od Playa de las Americas, dwa: nie ma drogi do dojścia piechotą, jedynie szosa. Koszt wejścia do Monkey Park: 8 euro. Dodatkowo można kupić za 3 euro pudełeczko smakołyków dla małpek, warzywka i owoce, nie wolno karmić ich swoim jedzeniem. Park jest dość niewielki, ale warto się wybrać, ja musiałam obowiązkowo, nie mogłam doczekać się ich głaskania karmienia i może wzięcia na ręce :) tuż przy wejściu można było zrobić sobie zdjęcie z papugami, które potem wywoływali i można było je kupić. Oprócz różnych rodzajów małp, były też olbrzymie żółwie, świnki morskie i różne ptaszki. Większość w przestronnych wybiegach lub ograniczonych siatką jedynie u góry, by nie uciekły miejscach. 










Kolejne dwa dni odpoczywaliśmy, trochę plażowaliśmy (ja głównie w koszulce do pępka, bo słońce naprawdę dało mi się we znaki). Dla nas, przyzwyczajonych do irlandzkiej pogody i chłodu, nagły "skok" w dość gorącą strefę był odrobinę męczący, dużo drzemaliśmy w ciągu dnia.


 Zebraliśmy jednak siły na całodniową wycieczkę (w moje urodziny) na Mascę. Krótko mówiąc całodniowa wyprawa w góry, 8 kilometrowy spacer po stromych zboczach, gdzie omsknie Ci się noga i lecisz na łeb, na szyję, bo zabezpieczeń nie ma. Jestem straszną kaleką, więc trochę się tego obawiałam, lecz bez zająknienia przeszłam całą trasę. Wycieczka wyniosła nas 96 euro, aautobus zabierał z wyznaczonych miejsc turystów nad ranem, za opłatą 3 euro można było wypożyczyć obuwie przeznaczone do chodzenia po górach, z czego z ulgą skorzystałam. Mieliśmy także bardzo fajnego przewodnika, który ciekawie opowiadał nam o Teneryfie i bliższej okolicy, zręcznie przeprowadzając nas przez najtrudniejsze odcinki trasy. Trud się opłacił, wyszliśmy na Clifs of Gigantes, gdzie mieliśmy pół godzinki w niewielkiej zatoczce na odpoczynek, ewentualne wykąpanie się w krystalicznie czystej wodzie, zanim przyjechała po nas motorówka, która zawiozła nas do portu w mieście, z którego wróciliśmy do Playa de las Americas. Urodzinowy drink, mały spacer i kolacja i padłam do następnego ranka :)







Następnego dnia znów odpoczywaliśmy, a kolejnego pojechaliśmy do wspomnianego Loro Parku na pólnocy. Park jest idealny dla miłośników zwierząt, jest ich całe mnóstwo, od lwów zaczynając po meduzy. W parku jest mnóstwo wybiegów, ogromne pingwinarium, gdzie oprócz pingwinów, dla których produkowane są tony śniegu i które nie mają pojęcia, że nie znajdują się w domu, można podziwiać przeróżne ryby, meduzy i stworzonka morskie. Cudowne pokazy fok, ork i delfinów. Jeśli usiądziecie z brzegu trybun, radzę kupić Wam proponowane przez pracowników płaszcze ochronne za 3 euro, bo zwierzęta naprawdę potrafią zmoczyć :) nie da się oddać tego słowami, trzeba zobaczyć! Można było też zobaczyć pokazy ptaków, a także centrum badawcze, gdzie opiekowano się dopiero co narodzonymi maluchami. Cały dzień to było naprawdę za mało :)











Następne dni uciekły nam naprawdę szybko, znów plażowanie, odpoczywanie, kupowanie pamiatek i kolejna wizyta w Siam Parku. Zapomniałam wspomnieć, że wieczorem chodząc do centrum poznaliśmy parę uroczych kotów przy pobliskim hotelu, które dokarmiałam i głaskałam do dnia wyjazdu :) mieliśmy w planie pójście na dyskotekę, lecz szczerze mówiąc, mieliśmy wszystko inne do roboty :) nic straconego, nadrobimy następnym razem. Lecz dla zainteresowanych mogę powiedzieć, że życie nocne także kwitnie, lecz dopiero po 23 :) jedzenie, picie (zwlaszcza alkohol) duzo tansze, papierosy tak samo- tam 2 euro paczka, u nas ok -8-9 dla porownania :) ciuchy- to samo co u nas :)






To było wspaniałe dziesięć dni, wypoczęliśmy porządnie, opaliliśmy i spaliliśmy się też porządnie :) na pewno nie był to mój ostatni raz na Teneryfie, bo pomimo mojego perfekcyjnego planu musiałam z paru rzeczy zrezygnować, bo piekące ramiona dały mi się we znaki. Następnego razu planuję powtórkę atrakcji, ale też Aqualand, Jungle Park, wulkan Teide i góry Anaga :) ale o tym już kiedy indziej... Teraz wertuję kolejne fora w poszukiwaniu informacji o... Szkocji! Do następnego, kochani!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz